Dlaczego dorosłe dzieci coraz mniej chętnie odwiedzają rodziców?
„Rodzina to siła”. Mawiają. „Gdy masz za sobą mamę, nic ci się nie stanie. Przetrwasz wszystko”. Dodają. A jednocześnie z drugiej strony słychać, że „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”. I sławetne – „nie mam czasu, taka zabiegana jestem” – gdy pada propozycja spotkania. Zamiast obiadku z rodzinką coraz częściej wybieramy święty spokój. Dlaczego dzisiaj tak często więzy są rozluźnione, spotkanie z najbliższymi to żadna przyjemność, tylko przykry obowiązek?
Różne oczekiwania
Dla niektórych czymś oczywistym jest, że rodzina powinna spotykać się często, najlepiej w każdy weekend. No bo jak to tak? Wcześniej widzieliśmy się każdego dnia, a po wyprowadzce raz w miesiącu?
Wielu rodziców nie potrafi tego zrozumieć, ani z tym się pogodzić. Pragną częstych wizyt i gdy dostają po prostu spotkania – ale nie tak częste, jak oczekują, to wiercą dziurę w brzuchu. Manipulują, wpływają
na najbliższych. Wszystko po to, by zmienić ich decyzję. I zazwyczaj się im udaje. Jednak często nie tak, jak oczekiwali. Zamiast częstszych wizyt nierzadko zyskują…. jeszcze rzadsze spotkania.
Powód jest prosty. Młodzi zmęczeni pracą, obowiązkami, swoim życiem nie chcą afer. Ciągłe naciskanie i
nagadywanie to ostatnia rzecz, jakiej potrzebują. Dlatego strzegą swojego czasu dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Mają go po prostu mniej niż ich rodzice w podobnym wieku.
Nic dziwnego, że finał tej historii jest łatwy do przewidzenia.
Niektórzy, którym zafundowano rajd po psychice i wyrzuty sumienia w pakiecie – zagryzają wargi i robią to, co im się każe. Spora grupa wybiera jednak wolność i…postanawia żyć po swojemu.
Każdy sobie
„Wiesz, co mnie najbardziej irytuje?” – zaczyna młoda trzydziestolatka i prosi o anonimowość – „że moi rodzice po 60 zachowują się, jakby mieli 20 lat. I super, wyjeżdżają, często z moimi teściami, w ten sposób zostawiają nas samych z dziećmi. Ok, ja wiem, że to moje dzieci, moja odpowiedzialność i oni mają prawo wyjeżdżać. Ale czy nie mogą wyjeżdżać osobno? Żeby w razie jakiejś pilnej sprawy ktoś bliski był na miejscu? Ja nie oczekuję opieki codziennej, ale pomocy doraźnej. Tymczasem gdy taka jest potrzebna, proszę o pomoc koleżanki, bo rodziny nie ma. Znajome pomagają, bo rozumieją. Też mają małe dzieci i dziadków, którzy nie bardzo się angażują.
Radzę sobie, rodzicom nic nie mówimy o tym, jak się czujemy, nie żalimy się. Ale to w nas pozostaje. To
jednak boli… Bo jak jak sobie przypomnę dzieciństwo i gdy rozmawiam z mężem o jego dzieciństwie, to moi rodzice i rodzice męża mogli korzystać z pomocy swoich rodziców.
Wakacje były u dziadków, ferie też, moi rodzice wychodzili na sylwestra, zabawy – my spędzaliśmy czas u dziadków. Jak jest dzisiaj? No tak, że w wakacje moi rodzice i teście wyjeżdżają, a to za granicę, a to nad Bałtyk, a to sanatorium. W roku szkolnym mają niewiele czasu lub siły. Tak twierdzą, wykupują sobie zabiegi, rehabilitację, masaże. I super. Niech chodzą.
Tylko gdy zaczyna się akcja święta, czy coś z tej kategorii, to nagle jest nagabywanie. Bo świąt ze znajomymi przecież nie spędzą. Nie będą też siedzieć sami w domu. I wtedy rzucane są hasła, że mamy przyjechać, czy że oni wpadną do nas, bo są już starzy, nie mają siły robić w kuchni, sprzątać.
Ja tego nie mogę słuchać. Na wyjazdy, balangi na pół nocy to chorzy się nie czują, ale na święta to do nas…i nie ze znajomymi. Bo przecież nie wypada! Mąż ma podobne zdanie. I już postanowił. Że skoro rodzice nie mają czasu dla nas, to my też ograniczamy czas dla nich. A w święta żadnych świąt u nas.
Krótka kawka u nich, życzenia i do domu. Sami. Nam też się coś należy od życia. Też jesteśmy zmęczeni i chcemy po prostu odpocząć”.
Historia opisana przez moją rozmówczynię nie jest odosobniona. Dzisiaj to bardzo częsta sytuacja.
Dziadkowie nie chcą pomagać w opiece nad wnukami, nawet jeśli w grę wchodzi opieka od czasu do czasu. Wychodzą z założenia, że swoje dzieci odchowali. Teraz przyszedł czas dla nich – na podróże, odpoczynek, zabawy. I w sumie chwała im za to. Mają przecież do tego prawo.
Problem w tym, że sami zapominają, że jako młodzi ludzie nie musieli szukać opiekunki, żeby wyjść do
teatru czy kina. Mogli skorzystać ze wsparcia swoich rodziców. Dziadkowie sprzed lat często nie wychodzili na imprezy andrzejkowe czy sylwestrowe – naturalne było to, że wychodzą młodzi, a starsi opiekują się dziećmi. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej. I młodzi o tym mówią. A gdy wspominają, wyzywani są od egoistów. Nic dziwnego, że radzą sobie sami…i coraz mniej mają ochotę na długie rodzinne spotkania.
Zmęczenie
Młodzi są często zadania, że zostali pozostawieni sami sobie. Podkreślają, że starsze osoby są zbyt często roszczeniowe, w autobusach krzyczą, że należy im się wolne miejsce, bo nogi bolą, ale podczas stania i rozmawiania pod blokiem to już ból nóg nie przeszkadza. Gdy wnuki chcą zabrać dziadków na spacer, na
plac zabaw, to seniorzy są zmęczeni, ale na imprezkę z koleżankami i kolegami i tańce przez pół nocy mają czas i ochotę.
Młodzi widzą to wszystko i też są zmęczeni. Zaczęli myśleć o sobie. I gdy po tygodniu pracy przychodzi
weekend, zamiast odwiedzin w domu rodzinnym wybierają coś, co daje im naprawdę dobrą regenerację i
święty spokój. Już nie jeżdżą tak chętnie do bliskich.
Unikają w ten sposób: „gadania, strofowania, krytykowania”. Mogą też zrezygnować z gry pod tytułem –
wszyscy udajemy, jak dobrze się bawimy. Dają szansę swoim rodzicom na wyjazdy z przyjaciółmi, nie chcą i nie potrafią się narzucać. Odchowują sami swoje małe dzieci. Radzą sobie w najtrudniejszych chwilach. Dzieci szybko rosną, dziadków zbyt często nie widzą. W trakcie rzadkich spotkań obserwują konflikty. Dlatego same rezygnują z wyjazdów i odwiedzin dziadków. Każdy sam sobie…rzepkę skrobie.
Takie czasy. (?). A może jednak nie? Może zapomniał wół, jak cielęciem był?