“Boję się teraz o moje dzieci. Boję się też zajmować wnukami’
“Mam 59 lat. Jestem w grupie ryzyka, bo choruję przewlekle. Nie wiem, na ile koronawirus jest groźny dla mnie, ale zwyczajnie się boję. Mam świadomość, że 80% osób chorych przechodzi chorobę łagodnie, ale…chyba nie chcę tego sprawdzać na sobie.
Codziennie biją się w mojej głowie dwie myśli. Jedna, że jestem teraz bardzo potrzebna dzieciom w opiece nad wnukami. Druga, którą wcale nie łatwo się podzielić, że bardzo się boję o rodzinę…i o siebie. Bo chciałabym jeszcze pożyć.
Córka jest lekarzem i…ma męża lekarza. Dlatego to ja teraz zajmuję się ich dziećmi. Codziennie rano przywożą mi 5 letniego synka i 3 letnią córkę. Mogliby skorzystać z opieki nad dziećmi, ale tego nie robią. Rozumiem, dlaczego. Widzę też coraz większy strach w ich oczach. Patrzę, jak żegnają się z dziećmi każdego dnia, zawsze o chwilę dłużej niż dnia poprzedniego. Choć starają się to ukryć, to widzę, że się boją, że mogą nie wrócić. Że zostaną poddani kwarantannie lub przymusowo będą musieli zostać dłużej w szpitalu…lub się zarażą.
Kiedyś cieszyłam się, że mają dobry zawód. Stabilne zatrudnienie, nie najgorsze zarobki, dobrą perspektywę rozwoju. Bardzo szybko zauważyłam jednak, że praca lekarza jest wyjątkowo trudna, zwłaszcza dla osób chcących zbudować szczęśliwą rodzinę. I nie jest aż tak dobra, jak się niektórym wydaje. To niewdzięczny i trudny zawód. Szczególnie dla osób z tak zwaną “misją”.
Gdy dzisiaj patrzę, jak dużo robi moja córka i jej mąż, jacy są odważni, to denerwuję się sama na siebie. Bo boję się o nich, o dzieci, ale też boję się o siebie. A przecież nie powinnam! Każdy dzisiaj ryzykuje mniej lub więcej… Przeżyłam trochę, ale chciałabym nadal pożyć. Niestety informacje z pierwszej linii walki, którą oglądam w zmęczonych twarzach bliskich, prezentują się bardzo źle.
Staram się nie okazywać, jak bardzo się martwię, ale wystarczy mi spojrzeć w oczy moich dzieci. Oni nie muszą mi mówić, co czują. Ja to widzę. I wyję w środku…Niech to już się skończy! “Maria