Gdy cisza domowa krzyczy, z nostalgią wspominam domowe poranne zawieruchy
Pragniemy świętego spokoju. Gdy jesteśmy zabiegane, zmęczone, zestresowane, bardzo go chcemy. Dzieci małe, ledwo starcza czasu na wszystko, marzymy o tej chwili, gdy będzie można usiąść i w spokoju wypić kawę. Czas mija. Życie się zmienia. Potem pojawiają się poranne zawieruchy, pośpiech, dzieci do szkoły, dorośli do pracy. Bywa nerwowo, nieprzewidywalnie. Na końcu jednak mamy to. W końcu. Pojawia się on: upragniony spokój! I ku zaskoczeniu wszystkich, zwłaszcza siebie – nie jest to święty, wymarzony spokój – a głucha cisza, która aż bije po uszach! Jak to się stało? Dlaczego coś, czego tak pragnęłyśmy zaczyna irytować? I dlaczego nagle zaczynamy tęsknić za tym, co było….?
Dzieci tak szybko rosną
Gdy mamy w domu niemowlę, bywa trudno. Naprawdę trudno.
Rzeczywistość rzadko wygląda tak, jak się spodziewałyśmy. Daleka jest od rozkosznych prospektów, reklam, czy zdjęć w internecie. W zamian mamy coś innego: przemęczenie, bezsenne noce, poczucie braku kontroli nad swoim życiem. Bywa, że denerwuje nas totalna zależność od dziecka, brak mobilności, spontaniczności. Czekamy aż w końcu dziecko nieco podrośnie, zacznie chodzić do przedszkola, będzie mogło samo zostać w domu, będzie można jechać bez dziecka na wakacje, córka czy syn usamodzielni się, itd.
I gdy osiągamy te kolejne etapy, pojawia się radość, poczucie spełnienia.
Oddychamy z ulgą. Mówimy „w końcu”. Jest lżej, odzyskujemy siebie, własną dawno zapomnianą rzeczywistość.
Paradoksalnie jednak nasza szczęście nie jest większe niż wcześniej! Nie cieszymy się tak bardzo jak sądziłyśmy, że będziemy. Bo wbrew wszystkiemu, zwłaszcza zdrowemu rozsądkowi, zaczynamy tęsknić. Z nostalgią wspominamy te malutkie stópki, które całowało się przed snem, długie spacery z wózkiem, tą codzienną zwariowaną rzeczywistość….po latach uznajemy, że właśnie wtedy, kiedy dzieci były małe, byłyśmy najbardziej szczęśliwe!
Domowa zawierucha, która jest szczęściem
Z czasem okazuje się, że domowa cisza nie cieszy tak, jak sobie to wyobrażałyśmy. Pozwala odpocząć, ale dość szybko zaczyna nudzić.
Tęsknimy za domową zawieruchą, która dopiero po latach ukazuje się nam jako szczęście. To ona była tym, co dawało nam siłę i motywację do działania! A totalnie tego nie dostrzegałyśmy. Nie rozumiałyśmy ani trochę…
Tęsknimy za tym, co było, za domem pełnym ludzi. Wiele z nas dotkliwie odczuwa syndrom opuszczonego gniazda.
Czas znowu mija. Radzimy sobie z nową rzeczywistością. Lepiej lub gorzej.
Nowa rzeczywistość: lepsza niż kiedykolwiek?
To dlatego z taką radością witamy dzieci, które przyjeżdżają, wnuki, które czasami zostają na dłużej. Ładujemy akumulatory, gdy jesteśmy razem.
Jednocześnie jednak już mocno przyzwyczajone do bycia w innej rzeczywistości, spokojniejszej i skrojonej do naszych potrzeb, po dniach pełnych hałasu i głośnego śmiechu z utęsknieniem wracamy do swojego
spokoju i ciszy.
Bo gdy wszystko pójdzie zgodnie z planem – zaczynamy kochać naszą nową rzeczywistość!
I to jest ten moment, który uważamy za najlepszy. Mamy szalone dni z rodziną i swój własny ukochany spokój! To nasza równowaga i szczęście.
Dla nas najczęściej opcja idealna. Gdy zabraknie jakiegoś elementu – zawieruchy lub spokoju – nie jest już dobrze. Musi być bowiem równowaga.
To nowa, jeśli tylko zapragniemy – lepsza, bo dojrzała rzeczywistość.